Rimmel: Wake Me Up, podkład rozświetlający - 100 Ivory, 103 True Ivory

Witam Was serdecznie. Znów długo mnie nie było - ostatnio latam w tę i nazad. Nie miałam siły, weny ani ochoty, żeby coś pisać. Poza tym zaczęłam chodzić na siłownię (idzie lato, trzeba coś ze sobą zrobić :P), więc jeszcze dłużej nie ma mnie w domu. Czas mija strasznie szybko i nawet nie zdążę się obejrzeć, a już mija tydzień bez posta na blogu.


Dzisiaj chciałabym wyrazić swoją opinię na temat popularnego podkładu marki Rimmel, a mianowicie Wake Me Up. Ja posiadam dwie buteleczki tego fluidu - jeden w kolorze 100 Ivory, drugi 103 True Ivory. Oba trafiły do mnie dzięki blogerkom, jeśli dobrze pamiętam, to jeden pochodzi z wymiany, a drugi odkupiłam.

Zacznijmy od tego, że mam skórę dość mocno tłustą. Oczywiście zależy to od pory roku, ale zaczynam świecić się szybko i zazwyczaj uciekam się do podkładów i kremów matujących. Niemniej jednak, miałam ochotę wypróbować ten sławny podkład rozświetlający. I wiecie co? Polubiłam go (pojawił się nawet w ulubieńcach u mnie na kanale), jednak ma kilka wad.


Wiele osób skarży się na rozświetlające drobinki zawarte w konsystencji kosmetyku, jednak mi one zupełnie nie przeszkadzają. Moim zdaniem nie są widoczne na twarzy, a dają ładny efekt promiennej cery. To, co pokochałam w tym podkładzie, to konsystencja. Jest idealna, ani za rzadka, ani za gęsta. Mimo że nie lubię nakładać podkładów palcami, ten jest do tego idealny i w sumie nie lubię go aplikować niczym innym. Świetnie sprawdza się, kiedy musimy wyrównać koloryt cery, a mamy na to bardzo mało czasu. Krycie określiłabym jako średnie, ale absolutnie wystarczające, jeśli nie macie większych problemów z cerą. Ja jestem dość mocno zaczerwieniona (skóra naczynkowa), a ten podkład satysfakcjonuje mnie swoim kryciem. Ponadto kosmetyk ładnie pachnie, jakby owocowo. Przypudrowany nie sprawia większych kłopotów, nie świecę się po nim nadzwyczajnie mocno.

A teraz przejdźmy do tego, co lubię w nim mniej. Ten podkład jest kapryśny pod względem utrzymywania się na twarzy. Czasami potrafi ładnie na niej siedzieć przez kilka dobrych godzin, a czasami po jakimś czasie mam wrażenie, że go już nie ma. Na pewno zależy to też od dnia mojej skóry, ale jego kaprysy za bardzo mi się nie podobają. Nie podoba mi się też nałożony pędzlem. Co prawda pędzel do podkładu mam jeden, ale przy nim Wake Me Up wygląda na zważony. Pewnie dlatego, tak bardzo lubię nakładać go palcami. Ogólnie bywają dni, kiedy nie wygląda on zbyt dobrze. Ale czego ma po nim oczekiwać osoba z tłustą skórą? ;)



Jak to zwykle bywa, gama kolorystyczna nie powala. Jestem w posiadaniu dwóch najjaśniejszych wariantów, a i tak ich kolorystyka zawiedzie osoby o bardzo jasnej cerze. Kiedy byłam opalona po wakacjach, 103 pasował mi bardzo dobrze, jednak kiedy opalenizna zaczęła schodzić sięgnęłam po kolor 100. Obecnie jest on dla mnie odrobinkę za ciemny, a odcień mojej karnacji jest po prostu jasny, a nie porcelanowy.

Podkłady Rimmel Wake Me Up wykończę przez wiosnę i lato, i mimo że je lubię, to chyba już do nich nie wrócę. Moja skóra i ja wolimy coś innego. Szkoda, że nie mam już skóry normalnej (miałam taką całkiem niedawno), bo na pewno polubilibyśmy się jeszcze bardziej. Dodam, że lubię go też mieszać z innymi podkładami, cięższymi i 'długodystansowymi'.


Cena: ok. 30-40zł      Pojemność: 30ml      Dostępność: drogerie z szafami Rimmel
   

No comments:

Post a Comment